Dżordż był
kanarkiem ślicznym, żółciutkim,
żył sobie w
klatce, w domku malutkim,
w niedużym
mieście, w ładnej dzielnicy,
przy dość
spokojnej, cichej ulicy.
Życie miał
jednak nudne szalenie:
co dzień
dostawał dobre jedzenie,
każdy
podziwiał ptaszka pięknego,
każdy coś
mówił o nim miłego.
Żadnych
emocji, nic tylko nuda,
o czym,
pomyśli - wszystko się uda,
ciągle to
samo: jedzenie, spanie,
i oczywiście
piękne śpiewanie.
Dżordż
monotonią tą był znudzony,
obmyślił
kiedyś więc plan szalony:
ucieknie z
klatki, hen w świat szeroki,
będzie
podziwiał piękne widoki.
Tak
postanowił w pewien poranek
i już
rozpoczął oczekiwanie
aż ktoś
zostawi otwartą klatkę -
ptaszek
wyfrunie wtedy przypadkiem...
W pochmurny
wtorek, nieduża Ania
dzielnie
zabrała się do sprzątania
klatki z
kanarkiem, a wtedy ptaszek
fru - i
odleciał z drzwiczek hałasem...
Miał sporo
szczęścia bo chociaż wiało,
okno otwarte
dzisiaj zostało,
szybko
wydostał się na ulicę
i już
podziwiać mógł okolicę.
Wtedy wiatr
powiał z ogromną siłą,
Dżordżowi
piórka wytarmosiło,
rzuciło
ptaszkiem z mocą tak dużą,
że wylądował
tuż przed kałużą.
Napił się
wody bo był spragniony,
lecz do
czyściutkiej przyzwyczajony,
skrzywił się
strasznie, trochę pokichał
fuj...
bleee... paskudna.... - tak sobie wzdychał.
Nagle deszcz
zaczął padać rzęsisty -
dotąd kanarek
był zawsze czysty,
lecz w wodzie
zwykle się nie zanurzał...
Ta ilość wody
jest strasznie duża!
Na domiar
złego właśnie tuż obok
jechał
samochód dość szybko drogą,
ochlapał
ptaszka wodą i błotem.
Potem nasz
ptaszek zmykał przed kotem...
Wrócił do
domu z zachwytem w oczach:
och, jakaż
moja klatka urocza!
Jak tu spokojnie,
miło, czyściutko,
nic się nie
dzieje, wciąż jest suchutko...
Ach, będę
śpiewał za ziaren kilka!
W zamian
potrzebna mi tylko chwilka,
by
rozkoszować się tą wygodą
i nie
przejmować się już pogodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz