Na tę katastrofę nic nie wskazywało:
kończył się październik, czasu było mało.
Nic nadzwyczajnego: mnóstwo pracy w biurze,
klienci, terminy, sprawy małe, duże…
Od świtu do nocy pędzi moje życie.
Mimo to – o dziwo – mam się znakomicie.
Nie chudnę, nie tyję, nawet nie choruję,
czasami wieczorem tylko senność czuję.
Końcem października, jak już wspominałam,
bardzo pracowicie swoje dni spędzałam,
tęsknie wypatrując wolnego dnia w domu,
bym mogła się w oczy nie rzucać nikomu…
I gdy wreszcie nadszedł ten dzień wymarzony,
taki wyczekany, piękny i wyśniony,
otworzyłam w końcu swe oczy zaspane.
Pomyślałam: Teraz zajmę się śniadaniem”.
Leżę tak i myślę, na co mam ochotę:
jajecznica z boczkiem? Może grzanki złote?
Sałateczka z fetą? Gofry… Ach, rozpusta!
I nagle pojmuję… Sh…t! Lodówka PUSTA!
Blady strach mnie zmroził, kiedy zrozumiałam,
że cokolwiek kupić wczoraj zapomniałam!
W lodówce zostało tylko blade światło.
Przede mną dzień wolny. Cóż, nie będzie łatwo…
Sklepy dziś nieczynne, knajpki też zamknięte.
Został słoik dżemu. Do picia mam miętę…
Na szczęście dla kota jest ostatnia puszka –
on by nie darował mi pustego brzuszka.
Miało być tak pięknie, wyszło – cóż, dość licho.
Póki co, pod kocem zakopię się cicho,
może pośpię jeszcze, przeczekać spróbuję?
Przecież wcale głodna jeszcze się nie czuję…
Potem zrobię kawę, cóż pewnie bez mleka…
Do końca wolnego dnia jakoś doczekam…
Morał z tej historii troszeczkę mnie wzburzył:
Wolne mi po prostu zupełnie nie służy…
Ilustracja: Canva
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz