sobota, 12 maja 2018

Przygody zająca Totusia. - powieść w trakcie pisania :)

Pola trochę pojaśniały,
świt się zaczął – to wiadomo
w swojej norce zając mały
wstał i ziewnął po kryjomu.

Zając wcale nie był śpiochem,
jak na zwierzę to przystało,
ale pospać jeszcze trochę
właśnie dziś mu się zachciało…

Jednak słońce, jednak ptaszki,
tak z oddali go kusiły,
że rozpoczął swe igraszki
i od razu nabrał siły.

Najpierw z ciepłej norki wyjrzał
i wystawił długie uszy,
swojej miedzy szybko przyjrzał
i jak co dzień – w świat wyruszył.

Hop do przodu, hop na boki,
to w zająca jest zwyczaju;
tak on stawiał swoje kroki,
nieodmiennie wciąż kicając.

Kicnął zatem raz i drugi,
spopod miedzy swej wyskoczył,
sus wykonał bardzo długi,
z zwykłej trasy nieco zboczył.

Gospodarstwo, tam daleko
go jak dotąd nie kusiło,
wolał bawić się nad rzeką,
chłodno było tam i miło.

Ale dzisiaj jakieś licho
podkusiło powsinogę,
w bok uskoczył bardzo cicho,
choć w serduszku czuł już trwogę…

Za kapustę szybko kicnął,
chociaż wiedział, że nie wolno,
potem wprost do sadu hycnął.
Tak opuścił dróżkę polną…

Zwolnił trochę, w sadzie bowiem
był raz pierwszy w życiu swoim,
w tajemnicy też Wam powiem,
że się trochę niepokoił.

Lecz powstrzymał swe obawy,
dalej skakał wciąż beztrosko –
świat jest przecież tak ciekawy!
„Rany – ależ tu jest bosko!”

Stanął sobie pod jabłonką,
mlecze z apetytem skubnął,
rozmarzony spojrzał w słonko,
„Mama będzie krzyczeć… Trudno…”

Ale skoro zaczął zwiedzać
trzeba dalej gdzieś pokicać.
„Co tam nudna, stara miedza!” -
myśląc tak, znów zaczął hycać.

Tak rozmyślał o przygodach,

co na niego dziś czekają,

skakał na swych długich nogach

mały, dzielny, głupi zając.

 

Kicał hardo ku przygodzie,

na nic wokół nie zważając,

nigdy nie był tu, w zagrodzie,

nieświadomy jeszcze zając...

 

Zamyślony łupnął głową
w coś twardego. Chwilę potem
usiadł, patrzy – „Daję słowo –
właśnie się zderzyłem z płotem!..
.”

Lecz nie płot to, bo oddycha;

wielkie rogi, góra futra,

wielkie ślepia. Zając wzdycha:

"chyba nie doczekam jutra..."

Od zderzenia boli głowa.
Patrzy zając – zwierzę bycze,
myśli „gdzie by się tu schować”
nim pomyślał – zaczął krzyczeć…

Krzyczy, co sił w łapkach wieje,
to się turla uciekając,
gdzieś się schować ma nadzieję –
cóż się dziwić – toż to zając.

W tej panice mały zwierzak
nie popatrzył gdzie uskoczył,
nie zobaczył dokąd zmierza
aż pod same drzwi się wtoczył.


„Co za dzień” – pomyślał, jęknął,
zanim znowu się z czymś zderzył,
lecz tym razem trafił miękko.
Włos na łebku mu się zjeżył.

Na zwierzaka patrzy w strachu
co ma takie miękkie futro
„eee… – przepraszam ciebie brachu…
nie pppprzeszkadzam?… wpadnę jutro…”

Może pies, co spał pod drzwiami
nie nakrzyczy na zająca,
ten zasłonił się uszami:
„eee… nie bbbędę się w nic wtrącał…”

Malec uszy aż podwinął,
zwinął w kulkę się puchatą,
„ja ppprzepraszam…” – łebkiem skinął,
pies go nie ugryzie za to?

Czas wycofać się szybciutko,

nim się tutaj ktoś rozzłości,

pisnął zając tak cichutko:

"Może tu nie lubią gości?"

 Krok do tyłu, dugi, trzeci,
wolno, szybciej, poprzez doły;
pędzi, kica, biegnie, leci -
byle dalej od stodoły! 

Wtem gwałtownie zahamował,
plasnął miękko, brzuchem chlupnął,
patrzy – „jakaś droga nowa…”
„Oj, mam mokre całe futro!”

Na malutki łepek głupi,
to zbyt trudna jest zagadka,
zwierzak się próbuje skupić –
skąd do wody nagła wpadka?

Patrzy przestraszony lekko,  
wszędzie woda, wstrętnie, zimno,
mruczy cicho, w miejscu drepcząc:
„Wrócić muszę drogą inną”.

Mokre futro, mokre łapki…
rzecz niemiła dla zająca.
To zbyt trudne są zagadki
dla małego jeszcze brzdąca.

Nie na wiele głuptaskowi
jest przydatne rozmyślanie;
mokre grządki, płot się pławi -
zając tępo zerka na nie.

Nic nie wiedział zając o tym,

że to burza z deszczem była,

wystarczyły dwa dni słoty,

by się łąka podtopiła.

 

Cóż,  tak bywa, nic nowego,

i choć wcale nie jest miło,

dnia potrzeba słonecznego,

by się wszystko osuszyło.      

 

Póki mokro, lepiej w domu

siedzieć grzecznie i z rodzinką,

a nie taplać po kryjomu,

z całkiem smutną, kwaśną minką.

 

Kichnął nagle raz i drugi,

i zdumiony aż podskoczył.

Wtem poślizgnął się jak długi

i znów się do błota wtoczył.

 

Oj, niedobrze, oj kłopoty,

będzie katar miast przygody.

Wszyscy wiemy, podczas słoty,

lepiej jest unikać wody…

 

Chciał już wracać do swej nory -

„Niech mamusia nawet krzyczy…”,

zwierzak nabrał ciut pokory -

„Nie dostanę dziś słodyczy…”

 

"Może jeśli wrócę pędem

to nikt nic nie zauważy?

Bardzo grzeczny dzisiaj będę!"

Przeprosiny też rozważył...

 

W stronę domu już dwa skoki

zdążył zrobić, gdy usłyszał

jakiś odgłos, potem kroki,

więc przycupnął, cicho dyszał...

 

To dwa bobry się kłóciły,

bardzo brzydko przeklinały,

(zwykle nawet miłe były)

że ktoś słucha, nie wiedziały.

 

Gdy usłyszał brzydkie słowa,

jeszcze skulił się pod płotem,

wolał szybko gdzieś się schować;

ciekaw był, co będzie potem.

 

Schodzić z drogi nieznajomym -

mama mu to powtarzała,

futrzak siedzi więc skulony;

jedna łapka mu zdrętwiała…

 

Siedzi, prawie nie oddycha,

nie chce by go odszukali,

zamknął oczka, cicho wzdycha:

„żeby się tu nie zbliżali!...”

 

Wielkie ma ze strachu oczy

zając co pod krzakiem siedzi:

„po com ze swej drogi zboczył?!” -

myśli, głowi się i biedzi.

 

„Co tu zrobić? Nie, nie wzdychać!” -

trzęsie się ze strachu cały,

„oj, jak bardzo chce się kichać…”

„cały jestem obolały…”

 

Chciałby uciec stąd daleko,

niech go nogi gdzie chcą niosą,

znaleźć wreszcie się nad rzeką,

cieszyć się poranną rosą…

 

Ale z rzeką coś się dzieje

tutaj bobry wciąż się kłócą

zając nadal ma nadzieję,

że skąd przyszły zaraz wrócą.

 

O czymś dziwnym ciągle prawią –

ale o czym? – zając nie wie

może kłótnią tą się bawią?

Stoją właśnie tuż przy drzewie.

 

Chciał skorzystać z zamieszania

nasz bohater przestraszony,

do ucieczki strach pogania

zerka tylko – z której strony?...

 

Tam są ludzie, tam stodoła,

a tam bobry pod jabłonią

„mamo, mamo” – cicho woła –

„proszę niech mnie nie dogonią…”

 

Zaraz hycnie w stronę lasu;

zerknął jeszcze – „co to będzie?!”

potem już nie tracąc czasu,

co sił w małych łapkach pędzi.

 

„Oj! O rety! Dogonili!

Bobrom uciec nie zdołałem!”

Zając myślał w pierwszej chwili,

Że za nogę go złapały…

 

Lecz niedługo pojął sprawę,

trudną własną sytuację;

„Łapka w sidłach - nieciekawie!

Łeeee – nie zdążę na kolację!…”

 

„Może lepiej w łapy bobrze

wpaść mi było, biedakowi?...

Zostać tutaj ech, niedobrze…

Oj, co mama w domu powie?...”

 

Na wspomnienie o rodzinie

zając zaczął znów zawodzić:

„Niech ten sen koszmarny minie!

Ja już nie chcę w świat wychodzić!...”

 

Prosi, woła, rzewnie płacze,

łzy zmoczyły mu futerko.

„Niech mnie tutaj ktoś zobaczy!” -

już nadzieję stracił wszelką…

 

Chlipie ciągle nieszczęśliwy,

wylizuje małą łapkę

„Przyjdzie po mnie tu myśliwy ? –

w końcu wpadłem mu w pułapkę…”

 

„Proszę, niech mnie ktoś ratuje…” –

szepnął jeszcze po cichutku.

Łapki prawie już nie czuje;

Zimno. W sercu tyle smutku…

 

Jego prośby ktoś usłyszał,

lecz czy życie swe zachowa?

Płacz zająca zbudził lisa,

co pod lasem zwykł polować.

 

Zając struchlał, zemdlał prawie

gdy rudzielca zauważył,

schować się nie uda w trawie,

krzyczeć też się nie odważy…

 

„Och mamusiu – koniec życia” –

myśli drżąc i czując dreszcze

„więcej już nie będę kicał,

a tak chciałbym pożyć jeszcze…”

 

Jest młodości przywilejem

optymizmu pewna miara,

zając więc wciąż ma nadzieję,

że go nie dosięgnie kara;

 

Bo zajączek młody, głupi,

w sercu też naiwność nosi:

„może skóry mi nie złupi,

gdybym grzecznie go poprosił?...”

 

„Może nie zje na śniadanie?

Może jest już po posiłku?

Może tutaj nie zostanie?” –

zaczął pocić się z wysiłku…

 

W stronę krzaków bał się spojrzeć,

łepek przykrył łapką zdrową

bał się by tam nic nie dojrzeć,

jednak widział to i owo.

 

Gdy majtnęła kita ruda,

mały znowu poczuł dreszcze

„Ojej – uciec się nie uda…”-

i wbrew sobie – zaczął wrzeszczeć.

 

Wrzeszczał, darł się w niebogłosy

sam się zdziwił, że tak da się…

Rozpaczliwe te odgłosy

miały bardzo wielki zasięg.

 

Lis podchodził dość dostojnie,

był w humorze doskonałym,

więc odezwał się spokojnie:

"Przestań wreszcie wrzeszczeć , mały.

 

Gdym nie jadł dziś śniadania,

nie odstraszył byś mnie krzykiem,

lecz unikam przejadania -

ono brzydkim jest nawykiem.

 

Więc się ucisz, teraz, zaraz,

bo kłopoty wnet sprowadzisz,

ja ci pomóc się postaram.

sam  tu sobie nie poradzisz.”

 

Zając prawie nic nie słyszał,

w końcu darł się popisowo,

krzyk go zmęczył, ledwie dyszał,

trochę szlochał też nerwowo…

 

Bał się patrzeć w stronę wroga,

na ratunek wciąż czekając

„Lis mnie pożre!” „Boli noga…”-

jęczał mały, głupi zając

 

Kiedy ochrypł nieco z krzyku,

zerknął w krzaki raz, nieśmiało…

Nie znał lisich on nawyków -

chyba mu się wydawało…

 

Rudy pyszczek coś powiedział,

czy zajączek chciał to słyszeć?

Chwilę jeszcze cicho siedział,

wtem z radości zaczął dyszeć…

 

„Nie chcesz zjeść mnie na śniadanie?

To nie w lisim jest zwyczaju…

Mnie to boli niesłychanie” -

szepnął łapkę wyciągając.

 

Mały, biedny, wystraszony,

głupi, by się z życiem zmierzyć;

tak swym losem przerażony,

że lisowi chciał uwierzyć.

 

On się musiał wyswobodzić!

Wiedział, że sam nic nie zdziała,

a gdy lisek jął podchodzić,

łapka znów go zabolała…

 

„Pomóż lisku, pomóż proszę”

zając znowu cicho płakał,

„Już gałązkę ci unoszę…

Będę mógł znów kiedyś skakać?”

 

Przestał myśleć zając głupi

o tym, że lis niebezpieczny,

na wolności już się skupił.

Wiedział też, że będzie grzeczny…

 

Gdy dokica do swej nory,

wszystko będzie tak jak dawniej,

znikną w krzakach lisie zmory –

zając będzie żył poprawnie!

 

Będzie grzeczny, miły będzie,

i rodziców będzie słuchał!

I pomoże zawsze, wszędzie –

Wielka była jego skrucha!

 

Już nie pójdzie sam daleko,

nie oddali się od domu,

aż dorośnie on poczeka.

Nie sprzeciwi się nikomu!

 

Obiecywał sobie wiele,

wciąż zerkając na wybawcę

(będzie uszy mył w niedzielę!) -

a lis skradał się po trawce…

 

Zając w szczęście swe nie wierzył

choć podsunął chorą łapkę;

ach, ze strachu ledwie przeżył,

gdy go lis przycisnął kapkę!

 

Krzyczeć chciał i wiać na skróty,

od koszmaru wreszcie drapnąć,

lecz  do ziemi był przykuty

ledwo cicho zdołał sapnąć…

 

Wiedział, że nie piśnie słowem,

lecz co robić – łapka boli:

„Ja się bardzo chętnie dowiem,

jak wyzwolisz nas z niedoli?”

 

Kiedy lis go ciut przydusił

myślał, że za chwilę skona,

jednak ten go nie udusił -

za to łapka uwolniona!

 

Ach, nie puścił go rudzielec

tylko stwierdził: "Stój kolego"

ja się z tobą czymś podzielę -

coś się dzieje niedobrego...

 

Tuż pod lasem było pole,

teraz tam chlupocze rzeka,

a zwierzęta dziś w stodole

się zbierają by narzekać..."

 

Mnie nie lubią i przegonią,

ciebie raczej też nie znają,

zaraz zatem nas pogonią...

"Ja chcę wiedzieć co gadają.

 

Niebezpieczna jest ta woda

dzisiaj w polu, jutro w lesie,

czy zatonie ta zagroda,

gdy się jeszcze nurt podniesie?

 

Wszystkich może nas potopić

a ja nie chcę jeszcze ginąć,

gdy deszcz znowu zacznie kropić

nie zdołamy stąd odpłynąć..."

 

Zęby same jęły szczękać

malutkiemu futrzakowi,

łapki niżej znów przyklękać,

uszy spuścił wzdłuż tułowia…

 

„Skoro mnie uratowałeś

pomóż dotrzeć mi do mamy;

powiedz też, że żartowałeś –

uciec rady stąd nie damy?”

 

Wszak ty jesteś lis przechera,

co forteli zna tysiące.

Teraz sposób ty wybieraj!

Proszę, bądźmy już na łące!”

 

Sam zdumiony swoją mową,

zamilkł nagle chociaż szeptał

podniósł w górę łapkę zdrową –

„będę grzecznie z tobą dreptał!”

 

Lis gwałtownie go uciszył

kładąc  łapę mu na pyszczku:

"Ktoś tu idzie, ty też słyszysz?

Zaraz się wyjaśni wszystko.

 

Zając siedział cicho, grzecznie,

dość już miał serducha bicia,

kiedy będzie znów bezpiecznie?

„znów chcę spokojnego życia!”

 

Do stodoły wędrowały,

prowadzone przez psa bobry,

bardzo głośno narzekały,

ż gospodarz jest niedobry.

 

Rozlał całą wodę z rzeki

na swe pola i pastwiska,

w rzece teraz będą ścieki,

trzeba to zobaczyć z bliska...

 

Nie wyniknie nic dobrego

z tej powodzi tu, w zagrodzie.

Dnia potrzeba słonecznego,

by nie został ślad po wodzie.

 

Gdy zobaczył trzy zwierzaki

wcale nie był spokojniejszy

„Lis nie boi się – on taki

większy, szybszy i dzielniejszy…”

 

Miał nadzieję, że dwa bobry

nie są zagrożeniem dużym.

Lis okazał się być dobrym,

zając nieco się rozchmurzył.

 

Poznał także psa, którego

nie tak dawno się wystraszył.

O tak, trochę bał się jego.

Sprawdził, gdzie by się tu zaszyć?

 

Skoro łapka wolna wreszcie

chociaż boli – da się skakać

zając spojrzał myśląc jeszcze

„Wcale nie dam im się złapać!”

 

Z przekonaniem i z nadzieją

czekał na dogodną chwilę

aż „wrogowie” się zaśmieją,

by oddalić się o milę.

 

Zamiast śmiać się – to się kłócą,

zając stwierdził, że być może;

nim uwagę nań swą zwrócą -

da drapaka prosto w zboże.

 

Lecz do pola miał kawałek,

nim dokica - minie chwila,

łapki mokre, obolałe

ile może on wysila…

 

Kica, koziołkuje, pędzi

wtem poślizgnął się na trawie -

zzzium – podjechał w stos gałęzi

i pomyślał – „Już po sprawie”...

 

Jeszcze się odwrócił biedak,

żeby spojrzeć znów na łąkę

coś mu przeszkodziło jednak -

och, na nosie miał biedronkę!

 

To zwierzątko, mniejsze znacznie

i od bobrów, i od pieska,

jego kropki tak dziwaczne…

Ona chyba tutaj mieszka?

 

Zając się przywitał grzecznie

i poruszał noskiem małym.

Chyba wreszcie jest bezpiecznie

"ojej, ale się zzipałem..."      

 

„Ja uciekam przed bobrami,

żeby na mnie nie krzyczały,

one tam są – za krzakami…

tam gdzie sidła mnie złapały…”

 

Biedroneczce opowiedział

to, że wybiegł o poranku,

że się boi, w sidłach siedział

i zapomniał o śniadanku..

 

Na wspomnienie o marchewce

nos zajęczy jął się ruszać,

och, on nie jadł dziś nic jeszcze?

- czy to wcale was nie wzrusza?

 

A biedronka tak do niego

odezwała się rzeczowo,

trzeba działać mój kolego,

tam jest problem, daję słowo.

 

Na tej łące są zwierzęta

którym dom zalała woda,

trzeba pomóc im. Pamiętaj -

mokry dom, to niewygoda.

 

Zając spojrzał na biedronkę

jak na Bardzo Mądre Zwierzę:

„tak, och, chodźmy tam za łąkę!” -

w głos zawołał bardzo szczerze.

 

Lecz obawy pozostały -

przy zagrodzie jakieś krzyki,

zając nadal był zbyt mały

i dziecinne miał nawyki.

 

Zerknął zatem z niepokojem

na kolegę maleńkiego,

stwierdził „ja się trochę boję…

- Ty nie boisz się niczego?”

 

Bo na polu zmieszanie;

jakieś dziwne są tam sprawy;

ja dostałem prawie lanie

ale jestem ciut ciekawy…”

 

Biedroneczka poleciała

zostawiając go samego,

jeszcze coś tam powiedziała,

lecz nie słyszał maluch tego.

 

Zając został, w brzuszku pusto,

myślał zatem o jedzeniu:

„poczęstować się kapustą

lub marchewkę chrupnąć w cieniu…”

 

Rozmarzony był gotowy

do powrotu znów na grządkę;

co tam konie, owce, krowy!...

Tak, on głupim był zwierzątkiem…

 

Z rozmarzenia go wyrwało

całkiem bliskie psa szczekanie,

malca wprost zamurowało

Znowu jakieś zamieszanie?

 

Zając zmartwiał gdy zza krzaka

ktoś do niego wprost zawołał -

chciał jak zwykle dać drapaka,

strach pokonać ledwie zdołał.

 

Pies ogonem mu zamachał

i zaprosił na zebranie

maluch jeszcze się zawahał.

Nic mu złego się nie stanie?

 

Jednak taki pies poważny,

prawda mu wyziera z oczu;

malec nagle stał się ważny,

bohaterem wnet się poczuł.

 

Urósł wielce w oczach swoich -

Skoro proszą na naradę

nie pokaże, że się boi -

będzie dzielny i da radę!

 

Skubnął trawkę aby dodać

sobie troszkę animuszu,

z krzaczka nań kapnęła woda,

więc powoli w drogę ruszył.

 

Kicał wolno i nieśmiało,

bo choć bardzo chciał być wielki,

wiele go to kosztowało,

żeby lęk pokonać wszelki.

 

Wystraszony więc troszeczkę –

zwierzę grzeczne, chociaż małe,

hycnął, schował się za beczkę

"Nie zobaczą, że się bałem"...

 

Już zebrali się w stodole

wszyscy, którzy mokro mają,

chcą ustalić coś w zespole,

ale czy się dogadają?

 

Gdy ktoś zaczął swą przemowę

zając skulił się w obawie

jednak wnet wychylił głowę –

jego uszy widać w trawie…

 

Słuchał, słuchał, nie rozumiał

polityki nie znał przecież;

on wszak kicać tylko umiał -

był zajączkiem – to już wiecie.

 

Poznał bobrów głosy, struchlał

bo się trochę ich obawiał;

mimo to, uważnie słuchał -

ktoś do buntu tu namawia?...

 

Nadal słuchał zadziwiony

nic zupełnie nie pojmując.

Te zwierzaki, na co one

tutaj ludzi potrzebują?

 

No fakt, ktoś marchewkę sieje

i być może też kapustę

lecz wiatr przecież też sam wieje –

pole być nie może puste.

 

Nawet gdyby brakło ludzi

tak jak zawsze jeść co będzie.

Mały szarak wciąż się łudził

„trawka przecież rośnie wszędzie…”

 

Zając jako zwierzak dziki

z ludźmi nigdy nie przebywał,

kiedy ludzkie słyszał krzyki

szybko się do norki zmywał.

 

Wiedział, że są niebezpieczni,

czasem śpią w wilgotnym rowie,

a do czego są konieczni? –

może właśnie tu się dowie.

 

Maluch łypnął jednym okiem

na psa co stał nieopodal

tamten słuchał z wbitym wzrokiem

w miejsce gdzie wzbierała woda.

 

Krowa właśnie namawiała,

że obudzić czas człowieka,

głośno przy tym wciąż muczała,

że ma już zbyt dużo mleka!

 

Kozioł mówił jak do dzieci,

że gospodarz chyba chory,

trzeba jakoś go wyleczyć!

Niepotrzebne teraz spory.

 

Zając ucha wciąż nadstawiał

ciekaw był on bardzo strasznie,

kozioł mądrze tam rozprawiał

o tym, co się dzieje właśnie…

 

Naraz kozioł głośniej wrzasnął,

zając wielce się przestraszył,

zbudził kotka, który zasnął,

szczur ze strachu gdzieś się zaszył…

 

Zając skulił się sam w sobie

i co będzie dalej czeka,

przygotował łapki obie

gdyby nagle chciał uciekać…

 

Dobrze, że dla niego pracy

nikt na razie nie zgotował,

bo tu wszyscy jacyś… tacy…

nasz druh głębiej ciut się schował…

 

i to wcale nie dlatego,

żeby zając był nierobem;

on się tylko bał wszystkiego,

wolał więc nie wchodzić w drogę…

 

Chociaż gdyby tu obecnych

uratował przed zalaniem,

gdyby byli już bezpieczni -

bohaterem on zostanie?

 

Ech rozmarzył się nasz malec:

zawsze chciał być bohaterem!

gdyby pomógł boży palec,

gdyby mógł on zrobić wiele…

 

Lecz czas wrócić do stodoły

i posłuchać jakie plany,

bo słuchają nawet woły,

słucha też i kot zaspany...

 

Kozioł gadał wciąż i gadał,

jak wyleczyć można ludzi,

coraz żywiej opowiadał,

że czas ich do życia zbudzić.

 

Niech wypiją trochę mleka

miodu trochę doń dodadzą,

mnóstwo pracy tu już czeka,

niechże wreszcie się przydadzą!

 

Oprócz tego sprawdzić pora,

czy coś rowów nie zapchało.

To wyprawa całkiem spora,

wybrać trzeba grupę całą.

 

Nie, nie jedną tylko kilka -

jednocześnie niech ruszają.

Nie minęła długa chwilka,

kiedy padło: "mały zając..."

 

Czujnie się rozejrzał wkoło -

nie chciał się narazić komuś:

„Wcale nie jest tu wesoło.

Och, naprawdę chcę do domu...”

 

„…mały zając” – czy usłyszał?

Malec aż wystawił uszy,

potem, gdy nastała cisza

znów ze strachu bał się ruszyć…

 

Za… za… zając?! - ktoś powiedział?...

Czy zobaczył go w tym kątku?

przecież bardzo cicho siedział -

oj, coś jest tu nie w porządku…

 

Wyjrzał skromnie, pewność zyskał

tak, to o nim tu mówiono

entuzjazmem on nie tryskał

„Ja… nic nie wiem… Chcę do domu…”

 

„Ja człowieka nie znam prawie,

bo on dziwny jest i duży

Ja się zawsze grzecznie bawię…

Czasem kąpię się w kałuży…

 

Ale dobry i bogaty

bywa człowiek co tu mieszka

czasem rzuci liść sałaty

i wiewiórkom da orzeszka…”

 

Zając, gdy już się zapomniał

całkiem długo; mógł tak gadać

o marchewce więc im wspomniał,

o kapuście opowiadał…

 

Wszak mu człowiek nie tak rzadko

coś wyrzucił na brzeg grządki;

zając silił się sałatką,

człowiek za to miał porządki.

 

Kiedy mówił, było cicho,

aż się opamiętał biedak:

co on mówi! Co za licho!...

„Ja nic nie wiem… u nas bieda…”

 

Zamilkł. Siedział tuż przy wejściu,

chciał zasłonić się uszami;

nie miał wprawy on w obejściu

z wielką władzą i czynami.

 

Swą odwagą wystraszony

zejść już z oczu chciał zwierzętom,

on za łąką był stęskniony –

tam tak pięknie pachnie miętą…

 

By nie spotkać już nikogo

zrobił najpierw kilka kroków,

zaczął kicać swoją drogą,

potem przeszedł do podskoków.

 

Nie chciał by go ktoś zobaczył,

nie chciał się narazić komu,

miejsce sobie więc upatrzył

za paśnikiem (tym ze słomą).

 

Kicnął szybko w tamtą stronę

jeszcze jeden lub dwa skoki

Uff, udało się! Zrobione!...

Zaraz wyjrzał jednym okiem…

 

Gdy się za paśnikiem schował

skulił swoje długie łapki,

myśli jego mała głowa:

jak wydostać się z tej klatki?...

 

Po co ktoś go zauważył,

i do niego coś powiedział?...

Ech, nasz zając znów zamarzył:

„lepiej, żebym w norce siedział…”

 

Zając wcale nie rozumiał

o co chodzi koziołkowi,

on domyślać się nie umiał,

„…Cóż ten kozioł postanowił?..."

 

Jakie rowy? Misja jaka?

gdzie ma borsuk stąd wyruszyć?

Czego chcą znów od szaraka? -

łapką przykrył długie uszy…

 

Siedział cicho zając nadal

bojąc nawet się oddychać;

niechby znowu ktoś coś gadał!

Na złość jakby – trwała cisza…

 

W końcu kozioł podjął mowę

o tej ratunkowej misji,

ustalenia już gotowe

i zadania są dla wszystkich.

 

Zając ma z borsukiem ruszać,

żeby sprawdzić gdzie jest woda,

zaraz mają więc wyruszać.

Borsuk krzyknął gromko: Zgoda!

 

Kto tej sprawie się przysłuży,

zyska sławę i uznanie,

a kto tchórz, ten już zasłużył

na solidne, wielkie lanie.

 

Ach, nasz szarak przerażony,

że mu misję już wybrano,

siedział cicho, wciąż skulony

zamknął oczka, szepnął: „Mamo!”

 

Ja… ja… jak to? O co chodzi?

zając wyjrzał spopod ucha

On z borsukiem ma gdzieś chodzić?!

Może jeszcze ma go słuchać?...

 

O nie… Proszę…  protestuję!… -

chciał powiedzieć bardzo głośno -

…do wyprawy sił nie czuję

ona będzie mi nieznośną…

 

Jego głosik zginął w szumie,

gwarze głosów i jazgocie;

może nawet lepiej? W sumie…

przygód przeżyć mogą krocie…

 

On z borsukiem ma wędrować,

żeby czyścić rowy jakieś?

Czemu miałby tak pracować?

On malutkim jest szarakiem...

 

Borsuk groźny się wydaje,

krzyczy, nawet biciem straszy,

pewnie brzydkie ma zwyczaje,

rządzić chce zajączkiem naszym...

 

„Czemu borsuk straszy biciem?

Czemu mam być sługą jego?”

I choć o tym marzył skrycie

zgodzić nie chciał się. Dlaczego?

 

Trochę było w nim przekory,

trochę buntu dziecięcego,

oczywiście brak pokory

(choć chciał zrobić coś wielkiego…)

 

Pyfnął cicho, uchem ruszył

i ogonkiem swym zamachał,

łapką jakby lekko wzruszył -

lecz naprawdę - wciąż miał stracha…

 

I choć bał się tak jak rzadko,

wiedział że dziś pomóc musi…

„Mamo ratuj! Ratuj tatko!

Chcę być dzielny… - to mnie kusi…”

 

Straszne chciejstwo w sobie poczuł

tak, chciał zrobić coś wielkiego;

na stodoły środek wkroczył

sam nie wiedząc wciąż dlaczego.

 

Zerknął wokół przestraszony

„bohaterem dziś zostanę…”

Kozioł gadał jak natchniony,

owce stały zasłuchane…

 

Zając myślał – znów się wahał -

bo przygoda wciąż go kusi

i choć ciągle miał on stracha,
choć chciał wracać do mamusi;

 

Widział siebie – bohatera

jak dziękują mu po misji,

tak, tam czeka nań kariera -

to jest wola zwierząt wszystkich!...

 

Nadal nie mógł nic zrozumieć -

po co szukać im człowieka?

Przecież człowiek tyle umie

i stąd wcale nie ucieka…

 

Gdzieżby poszedł stąd i po co,

przecież tutaj jego domek

zawsze wraca, choćby nocą

rano zaś przynosi słomę.

 

Znów był głodny, chciał sałaty

więc poprosił o nią cicho;

już, już poczuł się bogaty,

już go małe kusi licho…

 

„Tak, niech spełnią się marzenia” -

myśli zając i odważnie -

„Chodź, coś mamy do zrobienia!” -

 do borsuka rzekł poważnie.

 

Przełknął szybko liść sałatki,

zagryzł go marchewką jeszcze.

Na przywódcę miał zadatki,

czuł już podniecenia dreszcze!

 

Poprowadzi on borsuka

tam gdzie ludzie się schowali

wie gdzie trzeba ich poszukać.

Wrócą potem zdrowi, cali…

 

Ranek przyniósł zajączkowi

moc rozterek i rozmyślań;

czy faktycznie są gotowi? -

maluch głowił się i myślał…

 

Bać się nie miał sposobności,

choć dygoce mu serduszko,

czuł też nawet ciut radości,

i niepokój gdzieś tam… w brzuszku…

 

Borsuk do zająca słowa

do tej chwili nie powiedział.

Zgoda to, czy też odmowa? -

zając wcale więc nie wiedział.

 

„On by z innym chyba wolał

którymkolwiek tu zwierzakiem,

wziąłby może z sobą woła…

trudno – musi pójść z szarakiem!

 

Szarak będzie tak waleczny,

że aż borsuk nie uwierzy;

i postara się być grzeczny,

wie że krzyczeć nie należy…”

 

Tak zajączek nasz rozmyślał

o najbliższych swych przygodach

aż do głowy myśl mu przyszła:

„będzie to z borsukiem zgoda?...”

 

Nic nie mówił chwilę całą -

chociaż wszystko wiedzieć chcieli,

uciął sobie drzemkę małą,

spać tak mógłby do niedzieli…

 

Już południe, ruszać pora,

bo czas się zwierzątkom kurczy,

trzeba zdążyć do wieczora,

niejednemu w brzuchu burczy…

 

W końcu nawet wzeszło słonko,

borsuk głośno pokrzykiwał,

w pewnej chwili wrzasnął gromko:

„Wstawaj mały, świat nas wzywa!”

 

Na borsuka dzikie wrzaski

nasz zajączek aż podskoczył:

„Ciszej trochę, proszę łaski…” -

łapką przetarł śpiące oczy…

 

Szybko malec oprzytomniał

gdy rozejrzał się wokoło,

co ma robić – nie zapomniał

choć mu było niewesoło…

 

Gdzie jest człowiek? – skąd to wiedzieć

niedorosły ma zwierzaczek,

on sam cicho umie siedzieć,

albo schować się za krzaczek.

 

Za człowiekiem nigdy jeszcze

sam nie biegał łąką, polem…

widok ludzi wprawiał w dreszcze,

pierwszy raz był też w stodole.

 

Spojrzał ufnie na borsuka,

po swym łepku się podrapał,

myśli „Co tam, będę szukał!...”

- „Chodź, ja przodem będę skakał!”

 

Och, marchewkę zjadłby w słońcu…

Stwierdził, że gdy w przód pokica

gdzieś człowieka znajdzie w końcu…

Może tam, gdzie jest pszenica?...

 

Kic, kic, znów zielona łąka

pławi się w porannej rosie,

jakiś żuczek tam się błąka,

macha im różowe prosię…

 

„Bohaterem być jest bosko!” -

myśli zając i wciąż skacze

aż go zakręciło w nosku

„Cóż ja dzisiaj znów zobaczę?...”

 

Och, na chwilę się rozmarzył,

w swoje siły znów uwierzył,

nawet więc nie zauważył,

że znów prawie się z kimś zderzył.

 

Długie nogi, dziób czerwony,

ogon czarny, pióra białe,

maluch westchnął ciut strapiony:

Przecież dzielny być już miałem…

 

Ale skoro taki duży,

O człowieku wie być może?

Zechce sprawie się przysłużyć,

zającowi on pomoże?

 

Spojrzał zając  na ptaszysko,

co wysokie aż do nieba,

czy faktycznie wie on wszystko?

O  coś go zapytać trzeba…

 

„Chodź borsuku” – chciał powiedzieć,

lecz zatrzymał się w pół kroku;

borsuk nazbyt cicho siedział,

więc i on zaniechał skoku.

 

„Jak to? – sam mam z nim rozmawiać?

Ja nie jestem w tym uczony”…

Zając znów się zastanawiał,

znów był trochę przestraszony…

 

Wreszcie stwierdził – „Chyba muszę -

skoro borsuk się zestrachał…”

w stronę boćka wolno ruszył,

lekko łapką mu zamachał.

 

Czekał co żabojad zrobi,

nigdy nie był aż tak blisko;

gdy ten spojrzał pod swe nogi

zając skłonił mu się nisko…

 

Bocian spojrzał na malucha

i troszeczkę się nastroszył:

Co tu robisz mały? Słuchaj,

będziesz mi tu żaby płoszył?

 

…żaby płoszył?... nieee… ja… tego…

zając dukał skłopotany -

„zaraz powiem ci dlaczego

dziś zakłócam twoje plany…”

 

„…Ja dostałem misję ważną.

Muszę znaleźć ślad człowieka…” –

szarak minę miał poważną;

tuż przed boćkiem stał. I czekał.

 

Dumny bardzo był i blady

wielce rolą swą przejęty;

tak – on właśnie znajdzie ślady,

już nie trzeba mu zachęty!

 

„Chciałbym cię o pomoc prosić” –

mówił zając najpierw cicho,

potem zaczął głos podnosić

coraz lepiej już go słychać…

 

„Pomóż proszę – przecież bociek

jest fruwakiem doskonałym

na świat tylko spojrzy w locie

i już widzi prawie cały…

 

Wzleć na chwilkę ponad drzewa

zerknij czy nie widać ludzi

spytaj ptaszka, o czym śpiewa,

może człowiek gdzieś się trudzi?...

 

Ja dziękować umiem ładnie

i odwdzięczyć się postaram…”

- sam się zdziwił, że tak składnie

jego mowa brzmiała cała.

 

A co borsuk o tym sądzi?

Ach, on przecież się ukrywa…

pewnie gdzieś myślami błądzi,

skoro wciąż się nie odzywa…

 

Zając wcale nie rozumiał 

zachowania borsuczego

główką pojąć swą nie umiał

nic nie mówi wciąż, dlaczego?...

 

Lecz nie dane było dumać

nad tym wszystkim tu i teraz.

Zając szybko zbyt zrozumiał:

bocian go na grzbiet zabiera!

 

Krzyknął chyba z przerażenia,

potem pęd powietrza poczuł

i już się oddala ziemia…

Ach! Ze strachu zamknął oczy…

 

Wczepił w pióra się kurczowo

nic nie widząc chwilę leciał,

lecz przygoda - daję słowo -

zawsze budzi zachwyt w dzieciach…

 

Spojrzał trwożnie jednym okiem,

zerknął wokół zachwycony,

„Jeju! Cóż to za widoki!

Jakie piękne są te strony!”

 

„Boćku, boćku – jak tu ładnie!” -

wrzeszczał malec nad polami,

przestał bać się już, że spadnie,

urzeczony widokami…

 

„Nie… Polećmy jeszcze trochę!

choćby tam… o! …wzdłuż tej ścieżki…

Boćku, ja cię pięknie proszę

może tędy ludzie przeszli?…”

 

„Och, jak cudne takie życie!

Och, ja mógłbym tak dzień cały!”-

Tak rozmyślał wciąż w zachwycie

dumny z siebie szarak mały…

 

Lot był cudny ale wiedzy

o człowieku nadal nie ma

nie wiadomo gdzie on siedzi,

czy pochłonęła ziemia?

 

Bociek zniżył się ku łące,

aby zrzucić już szaraka,

nie latają wszak zające

to przygoda krótka taka…

 

„Och, jak szkoda, że to wszystko…” -

westchnął szarak z wielkim żalem -

„Gdybym latał jak ptaszysko

mógłbym już nie kicać wcale…”

 

Skoczył z grzbietu bocianiego

i na trawie wylądował,

spojrzał – co też tu nowego,

łapki trochę rozprostował,

 

bocianowi machnął uchem,

zerknął co tam u borsuka;

kicnął raz, przestraszył muchę

        i… zapomniał czego szuka…        
 
              
Autorką ilustracji jest Agnieszka.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz