poniedziałek, 27 marca 2017

Zbuntowana gęś.



Pewna mała gąska, troszkę zbuntowana,
była od dni kilku mocno zagniewana
wczoraj usłyszała jak ludzie gadają,
i się z głupich gęsi bardzo naśmiewają.

Gąskę rozzłościło to ludzkie gadanie
i chociaż dziecinne takie przezywanie,
być głupiutką gęsią ochoty nie miała,
jakim zostać ptakiem właśnie rozmyślała.

To jest bardzo proste - zmienię się w bociana,
stać na jednej nodze mogę już od rana,
będę łapać żaby, zjem je na kolację.
Tak, ogromna łąka. Tam to są atrakcje!

Stała przez godzinę, lecz zrezygnowała,
dłużej już po prostu nie wytrzymywała,
żaby są niedobre, stanie takie nudne:
Nie będę bocianem, bo to jest za trudne!

Zostanę jaskółką, będę spać pod dachem,
zwinną, smukłą, piękną, co fruwa z rozmachem,
ach, cóż to za życie będzie pełne wrażeń!
Będę jak jaskółka, zaraz wam pokażę!

Niedługo stwierdziła, że nie o to chodzi,
gniazdo za wysoko, szybki lot jej szkodzi,
to nie dla niej życie, gąska już wiedziała,
na to kim zostanie, nowy pomysł miała.

Prześlicznym dzięciołem, który w drzewo stuka,
niedobrych szkodników on pod korą szuka.
To jest pożyteczne, mądre, pracowite,
dla malutkiej gąski będzie znakomite.

Usiadła na drzewie, okropnie wysoko,
z zadumą przymknęła jedno małe oko,
gdy stuknęła dziobem dość mocno, z rozpędu...
Och, już nigdy więcej nie popełni błędu!

Siedziała pod drzewem z obolałą głową
uznała, że może jeszcze zostać sową.
Sowy są dość mądre, siedzą, pohukują,
śpią całymi dniami, a nocą polują.

Pierwszego poranka gdy się obudziła
uznała, że sową już zbyt długo była,
kto to widział żeby tak latać po nocy?
Wcale nic nie widać, kleją jej się oczy…

Coraz mniejszy wybór ale coś wymyśli,
tylko może jutro, dziś jeszcze się wyśpi,
bardzo są męczące takie rozważania,
co jej pozostało do wypróbowania?

A może sokołem spostrzegawczym, dzikim,
drapieżnym i groźnym, nie liczącym z nikim?
Takim, co szybuje na niebie wysoko,
wszyscy mu zazdroszczą sokolego wzroku.

Wzbiła się w powietrze i wypatrywała,
wielkie polowanie już rozpocząć chciała,
rzuciła się pędem prosto na polanę:
Jeśli zahamuję, kimś innym zostanę!

Chyba czas pomyśleć o kimś jeszcze innym:
Spróbuję być strusiem szybkim, silnym, zwinnym,
będę tylko biegać, z ziemią się nie zderzę,
to nie będzie trudne, powiedzmy to szczerze.

Biegała zbyt wolno na swych krótkich nóżkach,
po piasku i trawie, i po polnych dróżkach,
a kiedy wysiedzieć strusie jajo chciała,
było takie wielkie, że z niego zjeżdżała.

Po tych wszystkich próbach wreszcie się poddała,
żadnym innym ptakiem zostać nie umiała.
Bolała ją głowa, była niewyspana,
mdliło ją po żabach od samego rana...

Pozostanę gęsią - trochę głupią może,
ale wszelkich starań na pewno dołożę
by się wreszcie najeść i wyspać, jak lubię.
Pobiegła na łąkę, teraz trawę skubie.


Zdjęcie: Piotr Maroszek.



środa, 22 marca 2017

Dżordż u weterynarza.


Dżordż, nasz kanarek lubił łakocie,
dostawał zwykle je przy sobocie,
wcinał ochoczo, ciasta okruszki,
i kukurydzę prościutko z puszki...

Jadał serniczek i konfitury...
Tak, był żarłokiem małym z natury,
lecz Emma bardzo Dżordża kochała
i pysznościami się dzielić chciała.

Nasz mały ptaszek, jak to kanarek,
nie grzeszył wcale zbytnim umiarem
i zjadał wszystko, co do okruszka,
wszystko trafiało prosto do brzuszka.

Wreszcie w słoneczną, miłą sobotę,
poczuł, że straszną ma dziś ochotę
na świeże pączki, jeszcze cieplutkie,
a w nich dżem z malin, taki słodziutki...

Wiedział, że Emma nie pożałuje
i słodkościami go poczęstuje,
przyniesie pączki oraz herbatkę,
będzie rozmawiać i szyć makatkę.

Nadeszła chwila, pączki na stole,
Dżordż już rozpoczął swoje swawole,
rzucił się na nie z wielkim zapałem,
pożarł natychmiast dwie porcje całe.

Tak był szczęśliwy i najedzony,
że nawet nie czuł się zawstydzony.
Nie wiedział jeszcze mały kanarek,
że srogą przyjdzie mu ponieść karę.

Humor na razie mu dopisywał,
przez długą chwilę się popisywał,
swoje piosenki śpiewał przepięknie,
nastroszył piórka, wdzięczył się chętnie...

I nagle... zamilkł jak porażony,
jakoś się poczuł dziwnie zmęczony,
z sił opadł strasznie i się przewrócił,
tym właśnie Emmy uwagę zwrócił.

Ta wyciągnęła swą dłoń pomocną:
Mój drogi Dżordżu, trzymaj się mocno!
Twojemu zdrowiu coś dziś zagraża,
już pędzimy  do weterynarza!

Złapała Emma torebkę w rękę,
chwyciła klatkę z małym pacjentem
i szybkim krokiem wprost do lecznicy,
pobiegła środkiem wąskiej ulicy.

Pan weterynarz ptaszka obejrzał,
jego słabości na wylot przejrzał,
po czym zarządził: Od dzisiaj dieta!
Nie będzie ptaszek jadał kotleta!

Żadnych ciasteczek, cóż to za moda?
Od dzisiaj ziarno i czysta woda!
To mały ptaszek a nie kolega -
jemu obżarstwo teraz dolega!

Emma się bardzo zdenerwowała,
krzywdy Dżordżowi zrobić nie chciała,
będzie go karmić tak, jak należy,
czy jej pan doktor na słowo wierzy?


Uwierzył doktor, uśmiech miał miły,
Dżordż w międzyczasie odzyskał siły.
Emma paczuszkę ziarna kupiła,
oj, wiele dzisiaj się nauczyła...

Już nie obżera się nasz kanarek,
dostaje czasem ziarenek parę,
które mu nawet bardzo smakują,
a dodatkowo zdrowia nie psują.

A po południu, w każdą sobotę,
Emma częstuje gości kompotem,
a Dżordż dostaje ziarenka maku,
które są zdrowe dla małych ptaków.

Ilustracje: Robert Semik.

piątek, 17 marca 2017

Inny smok.


Żył przed laty smok ogromny,
bardzo miły oraz skromny.
Smok na imię miał Serafin
i ziać ogniem nie potrafił.

Strasznym było to dramatem,
gdy ze swoim młodszym bratem
rozrabiali tuż za lasem
z wielkim czyniąc to hałasem.

Tytus (to brat Serafina),
kiedy złościć się zaczynał,
wielkim ogniem zionął z pyska,
aż mu płomień w oczach błyskał.

Wszyscy się Tytusa bali,
szybko przed nim uciekali
„smok, smok!” - krzycząc wniebogłosy -
„zaraz nam podpali włosy!”

Bardzo się Serafin smucił:
"Kto mnie ziania z ust nauczy?
Może gdybym zjadł papryki,
albo inne miał nawyki?"

Biedził wielce się, przejmował,
przed obcymi w domu chował,
aż któregoś dnia o zmroku,
kiedy sprzątał smoczy pokój,

znalazł małą tam biedronkę,
która właśnie szła na łąkę
i zgubiła się po drodze.
Zmartwił się Serafin srodze:

„Jak tu tej malutkiej pomóc?
dzisiaj już nie wyjdę z domu,
ale jutro o świtaniu,
nowe miejsce znajdę dla niej.

Dziś położę ją w pudełku
i przykryję kołderką,
by nie zmarzła tu przypadkiem.
Zaraz podam tez kolację.”

Ucieszyła się biedronka:
„Straszna przecież w nocy łąka.
Za to żeś mnie nie wyrzucił,
ja  rozmawiać cię nauczę

ze wszystkimi zwierzętami.
Będziesz smokiem nad smokami!
Po co tobie ogień w buzi,
po co straszyć małych, dużych?”

„Ach” - ucieszył się Serafin -
„wreszcie będę coś potrafił!
To u smoków jest czymś nowym.
Będę smokiem wyjątkowym!”

Śmiał się z niego brat Tytusek –
„Ty nie skrzywdzisz nawet muszek,
to wbrew smoczej jest tradycji -
smok o miłej aparycji...”

Martwił tatuś się, mamusia:
„Nikt nie boi się smoczusia,
co on, nasz nieboga, zrobi
kiedy spotka go ktoś srogi?”

Lecz Serafin był szczęśliwy,
wciąż unikał złych myśliwych,
nigdy nie zaczepiał ludzi,
więc w nich gniewu nie obudził.

Za przyjaciół miał zwierzątka,
polubiły go sarniątka,
nosił ziarnka małym ptaszkom
i częstował wszystkich kaszką.

Wszyscy bardzo go lubili,
chętnie zawsze z nim bawili,
grzeczny smok, to cud towarzysz -
już lepszego nie wymarzysz!

Za to Tytus, smok paskudny
zawsze miał charakter trudny,
straszył, palił i przerażał,
ciągle komuś się narażał,

Aż pewnego lata kiedyś
znów napytał sobie biedy;
w sidła łowcy go ujęli,
potem w klatce zatrzasnęli.

Zaś Serafin, nasz milutki,
lubił zbierać niezabudki
i rozmawiać z biedronkami.
Tak, był smokiem nad smokami!   

Przeżył lat co najmniej dwieście,
nawet w jednym smoczym mieście       
jego portret sztandar zdobił -
tyle miłych rzeczy zrobił.